• youtube
  • twitter
  • google plus icon
  • facebook
  • logo linkedin

Tajemnica kapitału

Sprawą kluczową jest ustalenie, dlaczego ten segment społeczeństwa przeszłości, który nie wahałbym się określić mianem kapitalistycznego, istniał jakby przykryty kloszem, zupełnie odcięty od reszty; dlaczego nie był w stanie rozwinąć się i podbić całego społeczeństwa? (…) [Co powodowało, że] znacząca stopa wzrostu kapitału możliwa była tylko w niektórych segmentach, a nie w całej gospodarce rynkowej owych czasów? –

Ferdynand Braudel, The Wheels of Commerce [Koleje handlu]

bell jar

Godzina największego triumfu kapitalizmu jest równocześnie godziną jego kryzysu. Ponad stuletnia rywalizacja polityczna tego systemu z komunizmem zakończyła się wraz z upadkiem Muru Berlińskiego. Kapitalizm pozostał jako jedyny możliwy sposób racjonalnej organizacji nowoczesnej gospodarki. W tym momencie historii żaden odpowiedzialny naród nie ma innego wyboru niż kapitalizm. Przeto kraje Trzeciego Świata i byłe kraje komunistyczne – z różną dozą entuzjazmu – równoważą swe budżety, obcinają subsydia, przychylnie traktują obce inwestycje i obniżają bariery celne.

Ich wysiłki wieńczy jednak gorzkie rozczarowanie. Od Rosji po Wenezuelę ostatnie pięciolecie XX wieku to okres ekonomicznych bolączek, spadających dochodów, niepewności i rozgoryczenia; w ostrych słowach malezyjskiego premiera Mahathira Mohamada jest to okres „głodu, zamieszek i rabunku”. Niedawno w artykule wstępnym w New York Times stwierdzono wręcz: „Mechanizmy rynkowe, zachwalane przez Zachód po wygraniu przezeń zimnej wojny, w większej części świata wyparte zostały przez rynkową brutalność, wrogość do kapitalizmu i zagrożenia wynikające z niestabilności”. Trzeba zaś mieć świadomość, że triumf kapitalizmu ograniczony wyłącznie do krajów Zachodu to recepta na ekonomiczną i polityczną katastrofę.

Amerykanie, cieszący się zarówno pokojem, jak i dobrobytem, zbyt łatwo bagatelizują zamęt, jaki panuje gdzie indziej. Jak można mówić o kryzysie kapitalizmu, kiedy wskaźnik Dow Jonesa wspina się wyżej niż słynny alpinista sir Edmund Hillary? Przyglądając się innym krajom, Amerykanie widzą dokonujący się w nich postęp, nawet jeśli jest on powolny i nierównomierny. Czyż nie można zjeść Big Maca* w Moskwie, wypożyczyć kaset video od Blockbustera** w Szanghaju, lub podpiąć się do Internetu w Caracas?

Ale nawet w pełnych optymizmu Stanach Zjednoczonych dochodzą do głosu złe myśli. Amerykanie wiedzą, że Kolumbia znajduje się na skraju krwawej wojny domowej między partyzantką handlarzy narkotyków a brutalnymi oddziałami milicyjnymi; wiedzą o przedłużającej się rebelii na południu Meksyku; wiedzą, że wymuszony azjatycki wzrost gospodarczy zaczyna szybko zamieniać się w korupcję i chaos. W Ameryce Łacińskiej słabnie akceptacja dla wolnego rynku: poparcie dla prywatyzacji spadło w maju 2000 roku z 46 do 36%. Najsmutniejsze zaś jest to, że kapitalizm nie spełnia pokładanych w nim nadziei również w krajach postkomunistycznych, gdzie ludzie związani ze starymi reżimami szykują się do przejęcia władzy. Amerykanie zaczynają się domyślać, że jedną z przyczyn trwającego w ich kraju już dziesięć lat boom’u jest fakt, że im mniej bezpiecznie wygląda reszta świata, tym atrakcyjniejszą lokatą dla międzynarodowego kapitału są amerykańskie akcje i obligacje.

W środowiskach biznesu na Zachodzie narasta przekonanie, że porażka reform kapitalistycznych w większości biednych krajów doprowadzi ostatecznie do recesji bogatych gospodarek. Miliony inwestorów przekonały się boleśnie, po tym jak zainwestowane przez nich środki po prostu wyparowały, że globalizacja to ulica dwukierunkowa: jeśli Trzeci Świat i byłe kraje komunistyczne nie mogą uciec przed wpływami Zachodu, to i Zachód nie może się odciąć od wpływu tych krajów na niego. Ruchy wrogie kapitalizmowi zyskiwały na sile także w krajach bogatych. Zamieszki w Seattle podczas spotkania Światowej Organizacji Handlu (WTO) w grudniu 1999 roku, i kilka miesięcy później, podczas konferencji MFW i Banku Światowego w Waszyngtonie, niezależnie od zróżnicowanych motywów protestów, pokazały złość, jaką wzbudza rozprzestrzeniający się kapitalizm. Przypomniano sobie przestrogi formułowane przez historyka gospodarki Karola Polanyi’ego, że wolny rynek może obrócić się przeciw społeczeństwu i prowadzić do faszyzmu. Japonia już zmaga się z największą depresją od czasu Wielkiego Kryzysu. Zachodni Europejczycy głosują zaś na polityków, którzy obiecują im „trzecią drogę” – odrzucającą to, co w pewnym francuskim bestsellerze określono jako L’Horreur économique.

Te alarmujące sygnały, choć wywołują pewien niepokój, jak na razie skłoniły amerykańskich i europejskich przywódców jedynie do powtarzania reszcie świata tych samych nużących wykładów: stabilizujcie swoje waluty, bądźcie twardzi, ignorujcie zamieszki żywnościowe i czekajcie cierpliwie, aż zagraniczni inwestorzy wrócą.

Inwestycje zagraniczne to oczywiście bardzo dobra rzecz. Im ich więcej, tym lepiej. Stabilna waluta to również coś dobrego, podobnie jak wolny handel, przejrzyste praktyki bankowe, prywatyzacja państwowego przemysłu i każde inne lekarstwo w zachodniej apteczce. Wciąż jednak zapominamy, że globalny kapitalizm wypróbowywany był już wcześniej. W Ameryce Łacińskiej, na przykład, reformy mające na celu stworzenie systemu kapitalistycznego podejmowano przynajmniej czterokrotnie od czasu uniezależnienia się od Hiszpanii w latach dwudziestych XIX wieku. Za każdym razem, po początkowej euforii, Latynosi wycofywali się z polityki kapitalistycznej i wolnorynkowej. Te lekarstwa to najwyraźniej za mało. Biorąc pod uwagę ich dotychczasową skuteczność, można by wręcz stwierdzić, że w ogóle nie nadają się one do leczenia czegokolwiek.

Gdy środki te okazują się nieskuteczne, przedstawiciele świata zachodniego najczęściej nie kwestionują samych środków, lecz obarczają winą społeczeństwa Trzeciego Świata za ich brak ducha przedsiębiorczości i dążeń rynkowych. Jeśli narody te nie potrafią zapewnić sobie powodzenia mimo wszystkich światłych rad, to znak, że coś musi być z nimi nie w porządku. Zabrakło im protestanckiej reformacji, zaszkodził im europejski kolonializm lub mają zbyt niski iloraz inteligencji. Zauważmy jednak, że Japonia, Szwajcaria i Kalifornia różnią się między sobą nie mniej niż Chiny, Estonia i Dolna Kalifornia*. Sugerowanie, że za sukces tych pierwszych i porażkę tych drugich odpowiadają różnice kulturowe, jest co najmniej obraźliwe – a na pewno nieprzekonujące. Różnica bogactwa między Zachodem a resztą świata jest stanowczo zbyt wielka, by można ją było wytłumaczyć jedynie kulturą. Większość ludzi pożąda owoców kapitału; niektórzy nawet tak bardzo, że – jak dzieci Sancheza** czy syn Chruszczowa – po prostu uciekają do krajów zachodnich.

Miasta Trzeciego Świata i byłych krajów komunistycznych przepełnione są ludźmi przedsiębiorczymi. Nie uda wam się przejść przez środkowowschodni rynek, dotrzeć do jakiejś wioski w Ameryce Łacińskiej, czy wsiąść do taksówki w Moskwie, żeby nie zaczepił was ktoś, kto będzie chciał ubić z wami interes. Mieszkańcy tych krajów mają talent, entuzjazm i zdumiewającą smykałkę do biznesu. Potrafią opanować i stosować współczesne technologie. W przeciwnym razie amerykańskie przedsiębiorstwa nie walczyłyby z nielegalnym wykorzystywaniem swych patentów za granicą, ani też rząd Stanów Zjednoczonych nie robiłby wszystkiego, aby nowoczesne technologie wojenne nie wpadły w ręce Trzeciego Świata. Rynki to starożytna i uniwersalna tradycja: Chrystus przegonił kupców ze świątyni dwa tysiące lat temu, zaś Meksykanie przynosili swe towary na rynek na długo przed przybyciem Kolumba do Ameryki.

Jeśli jednak ludność krajów przechodzących do kapitalizmu nie składa się z godnych pożałowania żebraków, nie jest beznadziejnie przywiązana do przestarzałych technologii, ani nie jest bezkrytycznym więźniem dysfunkcjonalnej kultury, to co w takim razie sprawia, że kapitalizm nie jest w stanie zapewnić jej takiego samego bogactwa, jakie zapewnił Zachodowi? Dlaczego kapitalizm rozkwita tylko na Zachodzie, jakby trzymany tam był pod szklanym kloszem? W niniejszej książce mam zamiar wykazać, że główną przeszkodą uniemożliwiającą reszcie świata czerpanie korzyści z kapitalizmu jest niezdolność tej reszty świata do wytwarzania kapitału. Kapitał to siła, która podnosi wydajność pracy i tworzy bogactwo narodów. To życiodajna krew systemu kapitalistycznego, fundament postępu – i wydaje się, że właśnie tej jednej rzeczy biedne kraje świata nie są w stanie dla siebie wytworzyć, bez względu na zapał, z jakim ich obywatele angażują się we wszystkie rodzaje aktywności charakterystyczne dla gospodarki kapitalistycznej.

Pokażę także, przy użyciu faktów i liczb, jakie zebrałem wraz ze swoim zespołem badawczym, odwiedzając miasta i wsie Azji, Afryki, Środkowego Wschodu i Ameryki Łacińskiej, że większość biednych już posiada zasoby niezbędne do tego, by zapewnić sukces kapitalizmu. Nawet w najbiedniejszych krajach biedni ludzie oszczędzają. Wartość oszczędności zgromadzonych przez biednych jest w gruncie rzeczy olbrzymia – to 40-krotność całej zagranicznej pomocy uzyskanej przez kraje całego świata od 1945 roku. Na przykład, w Egipcie bogactwo, jakie zgromadzili biedni, warte jest 55 razy tyle, co suma wszystkich bezpośrednich inwestycji zagranicznych, jakie zostały tam kiedykolwiek odnotowane, włączając w to Kanał Sueski i Tamę Asuańską. Na Haiti, najbiedniejszym kraju Ameryki Łacińskiej, całkowity majątek biednych jest ponad 150 razy większy niż wartość wszystkich inwestycji zagranicznych, jakie miały tam miejsce od momentu uniezależnienia się od Francji i uzyskania przez Haiti niepodległości w 1804 roku. Gdyby Stany Zjednoczone podniosły swój budżet przeznaczony na pomoc zagraniczną do poziomu sugerowanego przez Narody Zjednoczone – czyli do 0,7 procenta dochodu krajowego – to temu najbogatszemu krajowi na ziemi, przekazanie biednym zasobów odpowiadających tym, jakie ci już posiadają, zabrałoby ponad 150 lat.

Niestety zasoby te mają bardzo ułomną postać: są to domy wybudowane na ziemi, do której prawa własności nie są poświadczone odpowiednimi dokumentami; są to nie zarejestrowane przedsiębiorstwa z nieokreśloną odpowiedzialnością; są to gałęzie gospodarki zlokalizowane w miejscach niewidocznych dla finansistów i inwestorów. Ponieważ prawa do tego typu majątku nie są właściwie udokumentowane, zasobów tych nie da się łatwo przekształcić w kapitał; nie można ich sprzedać poza wąskim kręgiem lokalnym, gdzie ludzie znają się i ufają sobie nawzajem; nie można ich wykorzystać ani jako zastawu pod pożyczkę, ani jako udziału w inwestycji.

Na Zachodzie, dla odmiany, każda parcela, każdy budynek, każdy ważniejszy element wyposażenia reprezentowany jest przez dokument własności, będący widomym znakiem wszechobecnego, ukrytego procesu, który łączy wszystkie te zasoby z resztą gospodarki. Dzięki temu „procesowi reprezentacji” majątek może, obok swej egzystencji materialnej, wieść niewidoczny, równoległy żywot. Może być chociażby użyty jako poręczenie kredytu. W Stanach Zjednoczonych zastaw hipoteczny pod dom przedsiębiorcy jest głównym źródłem funduszów dla nowych przedsiębiorstw. Aktywa takie dają także wgląd w historię kredytową właściciela i przedstawiają wiarygodny adres dla egzekwowania długów i poboru podatków. Są warunkiem rzetelnych i powszechnych usług publicznych oraz umożliwiają emisję papierów wartościowych (takich chociażby, jak obligacje hipoteczne), które potem mogą zostać zredyskontowane i sprzedane na rynku wtórnym. Dzięki temu procesowi Zachód ożywia majątek i sprawia, że wytwarza on kapitał.

W Trzecim Świecie oraz państwach postkomunistycznych brak jest tego procesu reprezentacji. W rezultacie większość tych krajów jest niedokapitalizowana – w tym samym sensie, w jakim niedokapitalizowana jest firma, która wypuszcza mniej papierów wartościowych, niż pozwalałyby na to jej dochody i majątek. Przedsiębiorstwa biednych są bardzo podobne do korporacji, które nie mogą emitować akcji i obligacji dla pozyskania nowych inwestycji i pieniędzy. Pozbawione reprezentacji, ich zasoby to martwy kapitał.

Biedni mieszkańcy tych krajów – pięć szóstych ludzkości – mają własność, lecz nie mają procesu, który umożliwiałby reprezentację ich własności i wytworzenie kapitału. Mają domy, lecz brak im tytułów; mają plony, ale brak im kontraktów; mają przedsiębiorstwa, lecz brak im zarejestrowanych statutów. To nieobecność tych podstawowych reprezentacji wyjaśnia, dlaczego społeczeństwa, które przejęły każdy inny zachodni wynalazek, od spinacza do papieru po reaktor atomowy, nie były w stanie wytworzyć kapitału w ilości wystarczającej do tego, by kapitalizm zaczął dobrze funkcjonować w ich kraju.

Oto tajemnica kapitału. Aby ją rozwikłać, trzeba zrozumieć, dlaczego mieszkańcy Zachodu są w stanie – dzięki reprezentacji majątku przez odpowiednie tytuły własności – dostrzec i wydobyć z niego kapitał. Jednym z największych wyzwań stojących przed ludzkim umysłem jest zrozumienie i uzyskanie dostępu do tych rzeczy, o których wiemy, że istnieją, lecz których nie możemy zobaczyć. Nie wszystko, co rzeczywiste i użyteczne, jest namacalne i widzialne. Czas, dla przykładu, jest realny, lecz można nim efektywnie zarządzać tylko wówczas, gdy reprezentowany jest on przez zegar lub kalendarz. Na przestrzeni wieków ludzie wytwarzali systemy reprezentacji – pismo, notację muzyczną, zapis księgowy – po to, by ogarnąć umysłem to, czego ludzkie ręce nigdy nie mogłyby dotknąć. Tak samo wielcy praktycy kapitalizmu, począwszy od twórców zintegrowanych systemów tytułów własności oraz papierów wartościowych emitowanych przez osoby prawne, na Michale Milkenie* kończąc, potrafili – dzięki wynalezieniu nowych sposobów na reprezentację niewidzialnego potencjału, zaklętego w gromadzonych przez nas zasobach – odkryć i wydobyć kapitał z czegoś, co inni postrzegali wyłącznie jako nieużytki.

Właśnie w tej chwili otaczają was fale ukraińskiej, chińskiej i brazylijskiej telewizji, której nie możecie obejrzeć. Tak samo otoczeni jesteście zasobami, które w niedostrzegalny sposób są źródłem kapitału. Tak jak fale ukraińskiej telewizji są stanowczo zbyt słabe, abyście mogli je bezpośrednio odczuć, lecz mogą zostać zamienione w dostępny zmysłom obraz i dźwięk przy pomocy telewizora, tak kapitał może zostać wydobyty i przetworzony z zasobów. Lecz tylko Zachód dysponuje procesem przemiany, niezbędnym do przekształcenia niewidzialnego w widzialne. To właśnie ta różnica tłumaczy, dlaczego kraje Zachodu potrafią wytwarzać kapitał, zaś kraje Trzeciego Świata i państwa postkomunistyczne nie. Brak tego procesu w bi

Wynika to raczej stąd, że przedstawiciele Zachodu tak przywykli do tego mechanizmu, że w ogóle utracili świadomość jego istnienia. Mimo jego wszechobecności, nikt go nie dostrzega – nawet Amerykanie, Europejczycy i Japończycy, którzy umiejętności korzystania z niego zawdzięczają całe swe bogactwo. Chodzi o niejawną, ukrytą głęboko w ich systemach własności infrastrukturę prawną, w której własność jako taka stanowi jedynie czubek góry lodowej. Cała reszta tej góry to skomplikowany proces, za sprawą którego ludzie są w stanie przetworzyć zasoby i pracę w kapitał. Proces ten nie został w żaden sposób zaprojektowany i nie znajdziecie jego opisu w żadnym podręczniku. Jego początki są niejasne, a jego znaczenie pogrzebane głęboko w ekonomicznej podświadomości zachodnich społeczeństw kapitalistycznych.

Jak coś tak ważnego mogło umknąć naszej uwadze? Nie jest niczym niezwykłym, że wiemy jak używać pewnych przedmiotów, nie wiedząc dlaczego one działają. Żeglarze używali magnetycznych kompasów na długo zanim powstała zadowalająca teoria magnetyzmu. Hodowcy zwierząt dysponowali praktyczną wiedzą z zakresu genetyki na długo zanim Grzegorz Mendel wyłożył jej podstawowe zasady. Czy mieszkańcy Zachodu, rozwijającego się dzięki obfitości kapitału, naprawdę zdają sobie sprawę, skąd ten kapitał się bierze? Bo jeśli nie, to zawsze istnieje ryzyko, że nieświadomie zniszczą źródło swej własnej potęgi. Wiedza o rzeczywistej genezie kapitału będzie także potrzebna Zachodowi, by mógł ochronić siebie i resztę świata w chwili, gdy obecny dobrobyt ustąpi miejsca nieuchronnemu kryzysowi. Wówczas znów usłyszymy pytanie, które zawsze pada podczas międzynarodowych kryzysów: kto zapłaci za wyjście z dołka?

Jak dotąd kraje zachodnie beztrosko brały swój system wytwarzania kapitału za coś zupełnie oczywistego i nie zawracały sobie głowy dokumentacją jego historii. Ta historia musi zostać odtworzona. Niniejsza książka jest próbą wznowienia badań nad źródłem kapitału; dzięki nim będzie można ustalić i zlikwidować przyczyny problemów gospodarczych w biednych krajach. Problemy te nie mają bowiem nic wspólnego ani z niedostatkami kultury, ani z dziedzictwem genetycznym. Czy ktokolwiek sugerowałby istnienie „kulturowego” pokrewieństwa między mieszkańcami Ameryki Łacińskiej a Rosjanami? A mimo to w ostatnim dziesięcioleciu, odkąd w obydwu regionach zaczęto budować kapitalizm bez kapitału, dzielili oni te same problemy polityczne, społeczne i gospodarcze: jaskrawe nierówności, szarą strefę, wszechobecne mafie, niestabilność polityczną, drenaż kapitału, jawną pogardę dla prawa. Problemy te nie pojawiły się jednak po raz pierwszy ani w prawosławnych klasztorach, ani na ścieżkach Inków.

To samo miało miejsce w Stanach Zjednoczonych w 1783 roku, gdy prezydent Jerzy Waszyngton narzekał na „bandytów (…) ściągających z tego kraju samą śmietankę kosztem wielu”. Owymi „bandytami” byli dzicy osadnicy i drobni nielegalni przedsiębiorcy, zajmujący ziemię, która nie była ich własnością. Przez następne sto lat walczyli oni o legalizację swego prawa do ziemi. Z podobnych powodów toczyli między sobą wojny górnicy, prawo własnościowe było bowiem różne w poszczególnych miastach i obozach. Egzekwowanie praw własności doprowadziło do takich niepokojów społecznych i antagonizmów w całych młodych Stanach Zjednoczonych, że Naczelny Sędzia Sądu Najwyższego, Józef Story, zastanawiał się w 1820 roku, czy prawnicy będą kiedykolwiek w stanie te problemy rozwiązać.

Nielegalne zajmowanie ziemi i budynków, bandytyzm oraz jawna pogarda dla prawa – czy to nie brzmi znajomo? Amerykanie i Europejczycy mają w zwyczaju powtarzać innym krajom świata: „musicie bardziej upodobnić się do nas”. W rzeczywistości kraje te są bardzo podobne do Stanów Zjednoczonych sprzed stu lat, kiedy te również nie były krajem rozwiniętym. Niegdyś zachodni politycy stali przed tymi samymi dramatycznymi wyzwaniami, przed którymi stoją dziś przywódcy państw rozwijających się i postkomunistycznych. Lecz następcy zachodnich polityków nie pamiętają już o czasach, kiedy pionierom zdobywającym Amerykański Zachód brakowało kapitału, ponieważ tylko nieliczni spośród nich dysponowali tytułem własności do ziem, które zasiedlali, i dóbr, które znajdowały się w ich posiadaniu; o czasach, gdy Adam Smith robił zakupy na czarnym rynku, zaś angielscy ulicznicy wygrzebywali jednopensowe monety wyrzucane przez roześmianych podróżnych na błotniste brzegi Tamizy; o czasach, gdy technokraci Jana-Chrzciciela Colberta* skazali na śmierć 16 tysięcy drobnych przedsiębiorców, których jedyną zbrodnią była produkcja i import tkanin bawełnianych, co było pogwałceniem francuskich regulacji przemysłowych.

Ta przeszłość jest teraźniejszością wielu narodów. Społeczeństwa Zachodu włączyły biednych w swe gospodarki z tak świetnym rezultatem, że zagubiły nawet pamięć o tym, w jaki sposób się to dokonało; w jaki sposób zaczęło się tworzenie kapitału w czasach, o których amerykański historyk, Gordon Wood, pisał: „w społeczeństwie i kulturze dokonywało się coś wielkiego, co uwalniało aspiracje i energię zwykłych ludzi na skalę niespotykaną wcześniej w amerykańskiej historii”1. „Coś wielkiego” to fakt, że Amerykanie i Europejczycy byli o krok od ustanowienia powszechnego, formalnego prawa własności i zapoczątkowania tkwiącego w tym prawie procesu przemiany, który umożliwił im tworzenie kapitału. Był to moment zwrotny, gdy Zachód ostatecznie znalazł się na drodze do udanego kapitalizmu – gdy przestał być ekskluzywnym klubem i stał się powszechną kulturą; gdy wzbudzający strach „bandyci” Jerzego Waszyngtona zamienili się w ukochanych pionierów, których tak hołubi dziś amerykańska kultura.

* * *

Ten paradoks jest równie oczywisty, co zdumiewający: kapitał, zupełnie kluczowy składnik zachodniego postępu gospodarczego, jest tym składnikiem, któremu poświęcono najmniej uwagi. To zaniedbanie pogrążyło kapitał we mgle tajemnicy – a właściwie pięciu tajemnic powiązanych ze sobą.

 

Tajemnica brakującej informacji

Organizacje charytatywne tak wymownie przekonują nas o niedoli i beznadziei biednych tego świata, że właściwie nikt nie zajął się zbadaniem ich zdolności do gromadzenia majątku. W ciągu ostatnich 5 lat XX wieku, wraz z setką moich kolegów z sześciu różnych krajów zamknęliśmy nasze książki a otworzyliśmy oczy – i wyszliśmy na ulice i w opłotki czterech kontynentów, aby policzyć, ile udało się zaoszczędzić najbiedniejszym segmentom społeczeństwa. Liczba ta jest olbrzymia, lecz również olbrzymia jej część to martwy kapitał.

 

Tajemnica kapitału

To kluczowa tajemnica i centralny problem tej książki. Kapitał to temat, który fascynował myślicieli przez minione trzy wieki. Marks stwierdził, że trzeba wyjść poza fizykę, by dotknąć „kury, która znosi złote jajka”; Adam Smfith czuł, że aby dosięgnąć tejże kury, trzeba stworzyć „coś w rodzaju zawieszonego w powietrzu gościńca”* . Nikt nam jednak nie powiedział, gdzie ta kura się ukrywa. Czym jest kapitał, w jaki sposób powstaje i jak wiąże się z pieniędzmi?

 

Tajemnica świadomości politycznej

Jeśli na świecie jest tak wiele martwego kapitału, w rękach tak wielu biednych ludzi, to czemu rządy nie próbowały uwolnić tego potencjalnego bogactwa? Po prostu dlatego, że prawda o ubogich mogła ukazać się naszym oczom dopiero w ciągu ostatnich czterdziestu lat, gdy miliardy ludzi na całym świecie zaczęły przechodzić od życia zorganizowanego na małą skalę do życia zorganizowanego na wielką skalę. Ta migracja do miast doprowadziła do gwałtownego podziału pracy i rozprzestrzenienia się w biedniejszych krajach rewolucji przemysłowo-handlowej, która – co jest wręcz nie do wiary – pozostaje zupełnie niezauważona.

 

Brakujące lekcje z historii Stanów Zjednoczonych

To, co dzieje się obecnie w Trzecim Świecie i byłych krajach komunistycznych, miało już miejsce wcześniej w Europie i Ameryce Północnej. Na nieszczęście byliśmy tak zahipnotyzowani niepowodzeniami, które spotkały tak wiele krajów na drodze do kapitalizmu, że zapomnieliśmy, jak naprawdę dokonały tego kraje kapitalistyczne, którym się powiodło. Przez lata odwiedzałem urzędników i polityków w krajach rozwiniętych, od Alaski po Tokio, lecz nie potrafili oni udzielić mi żadnej odpowiedzi. Przepis na kapitalizm pozostawał tajemnicą. Aż w końcu znalazłem odpowiedź w ich książkach do historii; za najlepszy przykład może tu posłużyć historia Stanów Zjednoczonych.

Tajemnica klęski prawa: dlaczego prawo własności nie sprawdza się poza Zachodem Od XIX wieku różne narody kopiowały prawa Zachodu, by dać swym obywatelom strukturę instytucjonalną umożliwiającą wytwarzanie bogactwa. Dzisiaj wciąż kopiują te prawa, lecz w oczywisty sposób nie przynosi to spodziewanych rezultatów. Większość obywateli w dalszym ciągu nie jest w stanie wykorzystać prawa, by zamienić swe oszczędności w kapitał. Dlaczego tak się dzieje i czego potrzeba, by prawo zaczęło funkcjonować, pozostaje tajemnicą.

Rozwiązaniu każdej z tych tajemnic poświęciłem kolejne rozdziały tej książki.

* * *

Nadszedł czas, by odpowiedzieć na pytanie, dlaczego kapitalizm triumfuje na Zachodzie i ponosi porażki praktycznie wszędzie indziej. Jako że znikły już wszystkie dające się zaakceptować alternatywy wobec kapitalizmu, mamy wreszcie sposobność przyjrzeć się kapitałowi uważnie i bez emocji.

 

 Poland
Poland: Fijorr Publising
Contact Us
P.O. Box 18-1420  
(511) 222-5566